No nie tak miało być. Nie cierpię recenzować filmów, na których pod koniec zasnąłem, ale ten muszę. Dlaczego? Bo to kawał świetnego kina. Normalnie dałbym prawie maksymalną ocenę, lecz z powodu niewiedzy jak się ten film kończy, muszę ją nieco zaniżyć.
"Rodzaje życzliwości" to tak naprawdę trzy opowieści w jednym filmie. Każdą jest mniej lub bardziej absurdalna. Przytoczę motyw tylko z pierwszej. Główny bohater posiada mentora, który mówi mu, jak ma żyć. Dochodzi tutaj do ogromnej abstrakcji, kiedy kontrolowane są czyny człowieka, od czytania danej książki czy robienia posiłku, do wyboru własnego domu i żony. Jezu ale to popaprane.
Kurczę jak bym tak temu filmowi dał ocenę 9/10. Ale sumienie mi nie pozwala, bo jak wspomniałem, zasnąłem na końcu. Wydaje mi się, że z tych trzech opowieści pierwsza jest najlepsza. Nie wiem, czy to dobry ruch. Twórcy zapewne chcieli nas wciągnąć od początku, a potem podtrzymywać napięcie.
Jest to film pełen absurdów oraz czarnego humoru. Podczas seansu faktycznie się śmiałem parę razy. Mnie rzadko tak śmieszą filmy. Mam zbyt duże wymagania, jeśli chodzi o poczucie humoru.
Pierwszą część Wam przybliżyłem. Druga opowiada na temat zniknięcia żony. A trzeciej dobrze nie pamiętam, ale chodzi coś o poszukiwaniu duchowego przewodnika.
Polecam zdecydowanie ten film. Trzeba tylko brać pod uwagę, że jest dość długi. Trwa niecałe trzy godziny.
Ogólnie poczucie humoru krąży wokół pojęcia "Czy jesteś życzliwy?". Na przykład: "Jesteś na tyle życzliwy dla mnie żeby spowodować wypadek samochodu?" Albo "Czy jesteś na tyle życzliwa, żeby dać mi zejść swój palec?". No naprawdę nie do wiary.
Ocena: 70%
Ocena: 90% (gdybym nie zasnął pod koniec)


Komentarze
Prześlij komentarz